Ab urbe recondita


Wiedz, że to przez tradycję wyróżniony jest majestat człowieka od zwierząt polnych, a ten, co od sumienia historii się oderwał, dziczeje na wyspie oddalonej i powoli w zwierzę zamienia się.

Cyprian Kamil Norwid


Obraz rozwoju miasta od końca II wojny światowej do dnia dzisiejszego. Taki obraz wykreowali twórcy wystawy uświetniającej obchody tysiąclecia Wrocławia.

Historia, klimat polityczny pięćdziesięciu pięciu lat, wygląd miasta, które przeżyło apokalipsę, a także: miasta w odbudowie i rozbudowie, los setek tysięcy mieszkańców tworzących przemysł, gospodarkę, naukę, kulturę, życie sportowe – jak zmieścić opowieść o tym wszystkim na niewielkiej powierzchni 2000 metrów kwadratowych i w skromnych ramach czasowych: kilku godzin wędrówki widza po wystawie? Jak z tego widza uczynić optymalnego odbiorcę wystawy? Jak zaktywizować jego pamięć, wyobraźnię, zdolność do zadumy i refleksji? Jak obudzić w nim zmysł historyczny, otwarcie się na „głosy z przeszłości”? Jak apelować do jego umysłu i do serca, by sprawy, o których tu mowa, nie tylko lepiej zrozumiał, ale także przeżył? Jakim językiem do tego widza przemawiać? Oto pytania odsłaniające skalę problemów, jakie rozwiązać musieli autorzy wystawy.

Wystawa głosi swą pieśń o Wrocławiu językiem polifonicznym. Mówiąc współcześnie: językiem multimedialnym. Obraz, słowo, muzyka i pozamuzyczna materia dźwiękowa przenikają się z sobą i dopełniają. Ikonosfera łączy się z fonosferą. Przy czym: obraz jawi się tu we wszelkich możliwych postaciach – jako fotografia, film, animacja komputerowa, program telewizyjny czy rzucone na ekran przeźrocze. W podwójnej postaci zwraca się do nas także słowo: jako rozbrzmiewająca mowa i jako dany do czytania tekst.
Obok polifonii środków ekspresji cechą tej wystawy jest też niezwykła kondensacja treści. Umożliwił ją stosowany tu język aluzji, symboli, myślowych skrótów i odległych skojarzeń. Sprawy warte książki wypowiedziane są – jak w aforyzmie – w kilku słowach albo poprzez dające do myślenia zestawienia: obrazów, sytuacji, przedmiotów.

Wejście. Ku przestrzeni wystawy kierują mnie dwie łukowe ściany rozsuwające się w głąb – jak skrzydła wielkiej bramy. Powierzchnię lewej ściany zapełnia panorama przedwojennego Lwowa. Naprzeciw niej – na ścianie prawej w formie starego sztychu ukazuje się w całej świetności dawny Wrocław. Wymowa tego wizualnego kontrapunktu: „miasto, które było naszą siedzibą” i „miasto, które tą siedzibą będzie”. Spomiędzy ramion zamarkowanej bramy wyłania się widok Wrocławia w chwili zakończenia wojny. Najpierw widzę jego fragment. Z każdym krokiem ogarniam coraz większą całość panoramy „zamordowanego miasta”. Jest nią powiększone do gigantycznych rozmiarów zdjęcie, rozpięte na wklęsło-łukowej ścianie. Przy perspektywie oglądu podobnej jak w „Panoramie Racławickiej”, stojąc w centrum walca, którego wewnętrzna ściana jest wielkim malowidłem, czuję się „zagarnięty” przez świat, który został przedstawiony. Nie jestem już widzem. Jestem częścią tego świata. Stoję oto pośród ruin jako uczestnik dramatu nie mającego precedensu w historii, a który zdarzył się tutaj wiosną roku 1945, gdy MIESZKAŃCY BEZ MIASTA przybyli do MIASTA BEZ MIESZKAŃCÓW.

Zatarciu granicy między iluzją a rzeczywistością sprzyjają realne „znaki czasu”: tu stojący na stercie gruzu wojskowy jeep, a tam – nieczynne działo. Sprzyja też pejzaż dźwiękowy. Z jednej strony: hitlerowskie pieśni i przemówienia – wibrujący jeszcze w powietrzu głos tych, którzy stąd odeszli. A z drugiej strony: audycje „Radia Lwów” z lat trzydziestych i wojskowe pieśni: „Oka”, „Katiusza”, „Marsz Gwardii Ludowej” i „Marsz Pierwszego Korpusu” – signum tych, którzy tu przyszli.

Dopełnieniem tej sytuacji jest „drogowskaz”. Rosyjski napis na ramionach wskazuje kierunki: Legnica, Plac Solny. A słup –swoista tablica ogłoszeń – oklejony jest kartkami. Całkiem świeże mieszają się tu z tymi, które zmył deszcz i postrzępił wiatr. „Brat podaje miejsce swego pobytu siostrze”, „syn szuka ojca”, „mąż poszukuje żony”. Wołają tu do siebie krewni, bliscy, przyjaciele. Ileż razy to wołanie – po polsku, niemiecku, rosyjsku – nie doczekało się odpowiedzi, gdyż było wołaniem do tych, których już nie ma wśród żywych.

Rok 1945. Dlaczego ten właśnie rok wyznacza początek opowieści o mieście? Czas należałoby mierzyć od założenia miasta – ab urbe condita, jak mówili starożytni Rzymianie. Rzecz w tym, że Wrocław miał dwie historie: pierwszą: długą, obejmującą dziewięć i pół stuleci, i drugą: względnie krótką, liczoną od roku 1945, a więc: roku, w którym został „wykreślony z istnienia” i na nowo „powołany do życia”. Od tego właśnie wydarzenia: Ab urbe recondita – Od ponownego założenia miasta, rozpoczyna się ukazana w tej wystawie historia.

Jest to historia miasta i ludzi. Ściślej: historia, która odsłania więź między miastem i jego mieszkańcami. Człowiek tworzy swoje otoczenie, a tworząc je sam siebie przekształca i rozwija. Nie tylko więc miasto jest tworem ludzi, ale również ludzie są tworem miasta. Są przez to miasto kształtowani – jako jednostki i jako zbiorowość. Dzięki miastu stali się sobie bliscy, nawzajem potrzebni. Stali się „społecznością”, czyli zbiorowością ludzi działających wspólnie, „społem”, razem. Stali się tym, co Grecy określali słowem „polis”, a Rzymianie – „civitas”. Stali się „wspólnotą”, odrębną od tego, co jest na zewnątrz, i zintegrowaną wokół wspólnych celów, pragnień i nadziei.

Ta wystawa jest opowieścią o dwóch pokoleniach ludzi, którzy tworzyli miasto. Tworzyli jego domy, fabryki i świątynie. Jego szkoły, uczelnie, handlowe centra i ośrodki zdrowia. Jego parki, stadiony i hale sportowe. Jego teatry, muzea i sale koncertowe. A tworząc to wszystko, ludzie ci tworzyli również siebie.

55 lat ukazać w kilka godzin. Narracja historyczna zawsze jest skrótem. Twórcy wystawy byli tego świadomi. W obrazie dziejów powojennego Wrocławia eksponują najważniejsze wydarzenia i zjawiska, świadczące o rozwoju miasta i o jego prestiżu w świecie. Zwraca uwagę lapidarność plastycznych znaków owych wydarzeń. TRZY SZEROKO ROZPIĘTE ŁUKI – symbol „Wystawy Ziem Odzyskanych” z roku 1948. SCALA PAPALE – PAPIESKIE SCHODY WIODĄCE NA WYSOKIE PODIUM Z POSTACIĄ JANA PAWŁA II – przypomnienie spotkań Ojca Świętego z rzeszą wrocławian na Partynicach i na placu przed Hotelem „Wrocław”.
W przedstawionych tu losach miasta odbija się polityczna historia całego kraju. Stalinizm, mała stabilizacja Gomułkowska, dolarowy socjalizm Gierka, Pierwsza „Solidarność”, stan wojenny, III Rzeczpospolita – każda z tych epok z jej swoistym „tonem” znalazła w wystawie właściwy wyraz. ULICZKA STANU WOJENNEGO. Ciemna, ponura, strasząca pustką i patrolującą jej przestrzeń „wroną” – ewokacja duchowego klimatu wojny, jaką państwo prowadziło przeciw własnemu społeczeństwu.
TRYBUNA PIERWSZOMAJOWA. Koncert bieli i czerwieni. Za balustradą powolnym ruchem ręki witają tłum szare manekiny (czytaj: wybitni działacze). W tle: socrealistyczny plakat sławiący dzieło Planu Sześcioletniego („Wykonamy i przekroczymy przed terminem”). Scenka dająca ekstrakt rzeczywistości z lat ofensywy komunizmu.

Cała metoda polega na porządku i właściwym układzie tego, na co należy zwrócić uwagę. Oto jedna z Kartezjańskich „Reguł kierowania umysłem”. Dlaczego ją przywołuję? Bo jest regułą uniwersalną, stanowiącą o jasności i czytelności dyskursu nie tylko w świecie myśli. Także w świecie sztuki. Działanie tej reguły widzę właśnie w konstrukcji wystawy. Ład i właściwe rozczłonkowanie treściowego materiału sprawiają, iż materiał ów nie przytłacza nas swym ogromem, lecz przeciwnie ¬– studiujemy go z łatwością i wyraźną przyjemnością. Każda dziedzina tematyczna i każda epoka z życia miasta demonstrowana jest w odrębnej strefie ekspozycyjnej. Tu strefa zniszczeń, tam strefa odbudowy. Tu przemysł, tam nauka. Tu kultura, a tam demonstracja osiągnięć sportowych.

Zauważmy też, że narracja w obrębie stref ma swą hierarchię i swą dynamikę. Liczne szczegóły, elementy „drugiego planu”, są zwykle tłem dla jakiegoś motywu, który jest dominantą danej strefy ekspozycyjnej, a jednocześnie – jednym z najbardziej atrakcyjnych zjawisk całej wystawy. Przykład: strefa architektury i urbanistyki. Fasady i bryły wzniesionych we Wrocławiu budynków. Różne. I te z pierwszych lat odbudowy i z czasów socrealizmu, i te z epoki „fabryk szarych i zawsze takich samych domów”, i te najnowsze, w których mogła wreszcie dojść do głosu pomysłowość i fantazja architektów. Zwieńczeniem tej architektonicznej symfonii, rozbrzmiewającej na setkach fotogramów, jest pięknie odrestaurowany rynek. Ale jak ukazany! Najpierw – podziemie i tutejszy węzeł instalacyjny, z plątaniną rur, kabli, różnych przewodów, i z niezwykłą aurą dźwiękową: szumów, plusków, bulgotów. Wszedłszy po schodach na wyższe piętro stajemy w centrum obrotowej panoramy rynku. Chłoniemy wzrokiem przesuwający się dookoła fryz późnogotyckich, renesansowych, secesyjnych i modernistycznych fasad.

Kultura. Jej demonstracji wyznaczono miejsce w samym centrum przestrzeni wystawy. Podkreślono w ten sposób wagę tej dziedziny. Bo czymże jest cultura? Jest – jak mówił Cycero – swego rodzaju uprawą. Uprawą człowieka. Jest hodowaniem, czy – jeśli ktoś woli – budowaniem człowieka w człowieku. Pokażcie mi kulturę waszego miasta, a powiem wam, kim jesteście. Jest wiele prawdy w tych słowach. Bowiem poziom kultury, jaką miasto oferuje swym mieszkańcom, wyznacza poziom ich człowieczeństwa.

Kultura wrocławska. Kultura, która na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przeżyła swój wielki wzlot, swe aggiornamento. Dokonania wrocławskich twórców i animatorów budziły podziw Polski i wielu środowisk w świecie. Teatr Grotowskiego, Pantomima Henryka Tomaszewskiego, Teatr Polski i Teatr Współczesny, „Cantores Minores” Edmunda Kajdasza, Filharmoniczna Orkiestra Andrzeja Markowskiego, grafika i szkło wrocławskie, kreowane z wielkim rozmachem festiwale teatralne i muzyczne – to wszystko zbudowało sławę naszego miasta i stworzyło fundament rozwoju wrocławskiej sztuki do dziś.

Blaskiem owych dokonań lśni omawiana tu ekspozycja. Jej cechą jest zagęszczenie eksponatów, ilustracji i samych dzieł sztuki. Oto ściana plakatów wrocławskich twórców, a także twórców spoza Wrocławia, uświetniających wrocławskie wydarzenia artystyczne. Grono najznakomitszych mistrzów polskiego plakatu: Jan Aleksiun, Egeniusz-Get-Stankiewicz, Jan Sawka, Jerzy Czerniawski, Franciszek Starowieyski, Maciej Urbaniec, Jan Młodożeniec. Ściana 220 plakatów, stłoczonych, przylegających do siebie, migocze kolorami jak wielki witraż.

W bliskim sąsiedztwie - „rzecz o teatrze”. Ożywiona cyklem zdjęć atmosfera historycznych spektakli i okruchy autentycznych scenografii: z wystawionego przez Teatr Laboratorium „Księcia Niezłomnego”, z „Onych” Witkacego. I jeden „Sztandar” Hasiora – ślad jego scenograficznych kreacji w Teatrze Polskim.

Kultura studencka. W tej ekspozycji ma miejsce specjalne. I chyba słusznie. Bez niej, bez tego, co kreowała w dziedzinie jazzu, kabaretu, teatru, pantomimy, poezji, piosenki i chóralistyki, bez jej manifestacji festiwalowych, bez „Jazzu nad Odrą”, „Dni Muzyki Starych Mistrzów”, „Festiwalu Teatru Otwartego”, Wrocław nie byłby miastem tak kolorowym i tak młodym. W świetnym okresie „burzy i naporu” trwającym we Wrocławiu między „październikiem” a „grudniem”, głos twórców kultury studenckiej był głosem wiodącym.

O ile cała wystawa swą strukturą wskazuje mi szlak wędrówki, o tyle w strefie ekspozycji sztuki mogę chodzić własnymi ścieżkami. Przysiądę w jednym ze stanowisk odsłuchowych, by wsłuchać się w nagrania wrocławskich chórów, orkiestr, zespołów jazzowych i solistów. Przystanę przy telebimie, by obejrzeć telewizyjną opowieść o Andrzeju Markowskim. Zatrzymam się w salce kinowej, by popatrzeć na film stworzony w tym mieście, a w jakimś stopniu – także w przestrzeni, którą dziś wypełnia sobą ta wystawa.

Oglądam. Słucham. Ale także czytam. Z uwagą czytam towarzyszące zdjęciom i eksponatom informacyjne plansze. Ale przede wszystkim – czytam prasę. Prasa na wystawie? Cóż w widowisku, jakim jest wystawa, może robić zgrzebna, wizualnie nie atrakcyjna gazeta z dawnych lat? Otóż może ona „kreować historyczne tło”. Tę właśnie rolę powierzyli gazecie autorzy wystawy. W tym celu stworzyli „Kurier Wspomnień”, czyli quasi-gazetę zmontowaną z tysięcy wybranych i posklejanych z sobą tekstów. „Kurier” snuje się wstęgą plansz przez cały wystawowy szlak.

Gazeta Dolnośląska, 19-25 sierpnia 1945: „Japonia skapitulowała”. Tam kończy się jakaś epoka, a we Wrocławiu się zaczyna. Dwa słowa z komunikatu agencji TASS – a jak sugestywne odniesienie historii miasta do historii świata.

Dalej, ta sama gazeta: o rozruchu wodociągów, elektrowni i gazowni przez doświadczone zespoły przybyłych ze Lwowa inżynierów. O pierwszej linii tramwajowej i autobusowej. O uruchomieniu fabryki wagonów. O pierwszej premierze operowej. O pierwszym wykładzie uniwersyteckim. O przywiezieniu zbiorów Ossolińskich i „Panoramy Racławickiej”. O otwarciu Rozgłośni Polskiego Radia. Rok 1952: „Już w końcu stycznia zabłysną uliczne światła na ulicy Powstańców Śląskich”. Rok 1957: „Pilczyckie Zakłady Metalowe wyprodukowały prototyp skutera”. Czy można sobie wyobrazić lepszą kronikę odradzającego się miasta? Lepszą relację o prozie i poezji życia jego mieszkańców?

1948: „Wielka akcja zaopatrzenia świata pracy w najpotrzebniejszy produkt – ziemniaki”. 1952: „Dlaczego posiadacze bonów mięsno-tłuszczowych otrzymali mięso i jaja ze znacznym opóźnieniem?”. „Anna Woźna wykupywała ze sklepów pończochy damskie i dziecięce, i z podwójnym zyskiem sprzedawała je na placu Nankiera”. 1985: „ Z pastą do zębów w naszym mieście jest tragedia”. Kilka zdań – a ileż prawdy o realiach życia w czasach „gospodarki niedoboru”.

1948: „Naród polski żywi wielką miłość do ZSRR” - tytuł relacji z krajowego zjazdu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. „Tow. Szydłowski, asystent Uniwersytetu Jagiellońskiego, wskazał jak wiele jest do zrobienia na odcinku nauki polskiej, która pragnie korzystać z doświadczeń nauki radzieckiej, opartej na zasadach marksizmu i leninizmu”. 1952: „Z okazji 10-lecia powstania Polskiej Partii Robotniczej pracownicy Opery we Wrocławiu zobowiązali się, poza normalnym planem repertuarowym, wystawić Madame Butterfly Pucciniego, w nowym opracowaniu reżyserskim i scenograficznym. W realizacji zobowiązania udział biorą zarówno artyści jak i personel techniczny. Pracownicy Opery Wrocławskiej wzywają do współzawodnictwa Operę w Warszawie”. Znów: kilka wersów, a jak wymowny pokaz języka stworzonego przez „inżynierów dusz”. Języka – razem z politycznym ustrojem – narzuconego społeczeństwu. Powie ktoś: czytelnik miał wtedy dystans do tonu prasowych publikacji, umiał czytać „między wierszami”. Z pewnością. Lecz z drugiej strony wbrew swej woli temu językowi ulegał. Nie ma bowiem myślenia, które byłoby od języka niezależne. Myślenie jest tworem języka. Powstaje więc pytanie wielkiej wagi: jaki jest to język? Czy taki, który szuka prawdy i chce oddać sprawiedliwość rzeczywistości? Czy też taki, którego celem jest zamknąć usta prawdzie i zakłamać rzeczywistość? Ten drugi język był narzędziem ówczesnej propagandy. Jego produktem był właśnie „umysł zniewolony”. Dobrze, że w „Kurierze wspomnień” ten język zaistniał. Był przecież jednym z elementów rzeczywistości, w której żyli wrocławianie.

Słowo. W tej wystawie wezwane zostało jako jeden ze świadków historii. Swe świadectwo składa w dwojaki sposób: czytamy je i słuchamy. Za pośrednictwem nagrań radiowych mówią do nas ci, których już nie ma, i ci, którzy dawno zeszli ze sceny życia publicznego. Ulegamy sile sugestii ich wystąpień. Jawią się nam jako ludzie żywi, autentyczni, konkretni. Taką moc ma dźwiękowy portret człowieka ukazany i utrwalony przez radio. Rytm mowy, jej melodyka, właściwa każdej osobie fraza i oddech, nie mający analogii w całym świecie głos – to wszystko w owym portrecie jest zawarte. A ponadto: już z kilku powiedzianych zdań odczytujemy inteligencję i wykształcenie mówiącego, jego nastrój, pozycję, z jakiej właśnie zabiera głos, jego stosunek do tego, co mówi i do kogo mówi.

Dźwiękowy zapis znosi granice czasu i przestrzeni. To, co miało miejsce gdzieś daleko, jawi się jako bliskie. To, co zdarzyło się dawniej, ukazuje się w tej oto chwili. Jest obecne. Z przeszłości, mocą radiowego medium, przeniesione jest w naszą teraźniejszość.

Lwów przedwojenny: w głosach spikerów tamtejszego radia, w echach audycji „Wesoła lwowska fala” w swojskich piosenkach i dialogach Szczepcia i Tońka. Breslau, 1935-45: najpierw muzyczna klasyka z nagrań tutejszej rozgłośni, a potem nuta „Deutschland über alles“ w wojskowych marszach i mowach hitlerowskich dygnitarzy. Wrocław, 1947: mówi Bolesław Bierut. 1965: dźwiękowy obraz pierwszomajowego pochodu. Brzmi pieśń: „Czerwony sztandar”. Przemawia towarzysz Piłatowski. W ulicznych megafonach spiker opiewa osiągnięcia świata pracy. Wiwatuje tłum. „Dźwięk” z archiwum Polskiego Radia tworzy świetne tło dla wspomnianej wyżej scenki z pierwszomajową trybuną i stojącą naprzeciw (panoramiczne zdjęcie) rzeszą uczestników święta. Lata 70-e: z odbiornika w zainscenizowanym „pokoju Kowalskich” słyszymy głos tow. Edwarda Gierka. 1983: Jan Paweł II krzepi słowem milionową rzeszę na Partynicach. W strefie wrocławskich sportowców – klasyczny dla tej tematyki dwugłos: grzmiące okrzyki stadionu i „wysokie c” sprawozdawcy, Andrzeja Ostrowskiego.

Ileż epok. Ileż dziedzin tematycznych. Każdej z nich towarzyszy odmienna realność dźwiękowa. W sumie: dziewiętnaście dźwiękowych stref. Lecz mimo to – żadnej kolizji, żadnego zagłuszania się. Tutaj w eterze panuje ład. Arcytrudny problem rozwiązano z wynikiem celującym. Poprzez konfigurację ścian prostych i łukowych oraz brył „małej architektury” wyodrębniono przestrzenne mikroświaty tej wystawy.

Dźwięki jako znaki czasu. W fonosferze wystawy obok głosów mówiących są głosy śpiewające. A więc: piosenka. Piosenka na każdą okazję. Piosenka dla każdego. Piosenka dla mas. Piosenka na co dzień i piosenka na czas święta. Piosenka na chwilę wytchnienia i piosenka wybijająca rytm pracy. Bo – pisał Norwid – piękno po to jest, „by zachwycało do pracy”. Czy w odniesieniu do tamtej piosenki można mówić o pięknie? W sensie subiektywnym – tak. W tym sensie bowiem „piękno jest tym, co się podoba”.

Piosenka wpisuje się w mikroświaty wystawy. Czas budowy: „Miliony rąk”, „Do roboty”, „Daj dłoń towarzyszu”, „Budujemy nowy dom”, „O Nowej to Hucie piosenka”, „Na prawo most, na lewo most”. Socrealizm w piosence w wydaniu Szpilmana, Olearczyka, Gerta.

W jednej ze stref wystawy, w „Barze pioniera”, ujętym jako okaz prymitywu i zgrzebności, zgrzebne są nie tylko ściany, meble, sprzęty, potrawy i zapachy. Także sączące się z głośnika piosenki. Co słyszymy? „Kukurydzę” i Nataszę Zylską, „Parasolski” i Marię Koterbską, „Rudy rydz” i Helenę Majdaniec, „Miłość w Portofino” i Sławę Przybylską, „Wio koniku” i Juliana Sztatlera, „Marynikę” i Chór Czejanda.

Jest piosenkarski ślad „Solidarności”. Tej podziemnej, z czasu stanu wojennego. „Przy powielaczu”, „Idą pancry”, „Zomo”. Jest to ślad skromny – w sensie ilości i jakości. Byś może czas ów nie sprzyjał piosenkarskiej twórczości, a być może lepsze pieśni, nie znane nam, nie doczekały się swych bardów i swej publiczności.

Jest piosenka zrośnięta ze światem sportu. Zespół „No to co” śpiewa: „Polska – gola!”. „Skaldowie” i „Quorum” kibicują drużynie jednego tylko klubu: „Górnik, Górnik!”. Maria Koterbska skupia się na jednym zawodniku: „Bo mój chłopiec piłkę kopie”. Maryla Rodowicz, w piosence Bogdanowicza i Kofty, wykrzykuje: „Football, football!”, ewokując wspomnienie lat, gdy football był przedmiotem narodowej dumy.

Główną oś tematyczną tego „kramu z piosenkami” wyznacza oczywiście Wrocław. „Mkną po szynach niebieskie tramwaje” – to w latach popularności niemal dźwiękowy szyld miasta. Obok niej – nasz quasi-hymn z tekstem Andrzeja Waligórskiego: „My Wrocławianie”. Naszą gościnność zapowiada piosenka: „Zapraszamy do Wrocławia”. Jest też propozycja pierwszej przejażdżki: „Na opatowicką wyspę rejs”. Są piosenki wskazujące na Akademicki Klub „Pałacyk”, najbujniejszy kiedyś krąg piosenkarskiej twórczości. Lech Ignaszewski, Włodzimierz Plaskota, Jerzy Skoczylas, Stanisław Szelc, Wojciech Popkiewicz, Ryszard Uklański, Marek Gołębiowski, Bogusław Klimsa, Zbigniew Piotrowski i Andrzej Kuryło – to autorzy tekstów, muzycy, śpiewacy, którzy ów krąg tworzyli. Wyszedłszy z „Pałacyku” na szerokie forum jedni stali się bywalcami anteny radiowej i telewizyjnej, inni zdobili swą twórczością programy „Studia 202” i Kabaretu „Elita”, a jeszcze inni ukazywali się na Festiwalu Piosenki Aktorskiej i na estradach w kraju. Galerię tych postaci zamyka Jan Kaczmarek, twórca piosenek dających zapis wrocławskiej i polskiej codzienności. I ich niezrównany wykonawca.

„Nie wierzę piosence” – śpiewała kiedyś na melodię Władysława Szpilmana Wiesława Drojecka. Powiem inaczej: wierzę piosence. Powiem tak nie z przekory, lecz mając przekonanie, że piosenka, jak mało który ludzki twór, jest zdolna przywołać miniony czas. Na czym ta zdolność polega? Otóż piosenka, ta popularna piosenka, atakując mnie, z całą nachalnością i agresywnością, choćby tylko z radiowej anteny – w pracy, w domu, na ulicy, w sklepie, w autobusie, u fryzjera, poprzez dziesiątki, setki powtórzeń „wdrukowuje się” we mnie, w moją pamięć, w moje uczucia i emocje, w moją podświadomość. Staje się niemal cząstką mnie. A kiedy, długo nieobecna, odsunięta w cień, po latach znów się odezwie, wskrzesza we mnie owe uczucia i emocje z dawnych chwil, chwil jej panowania. Piosenka odmładza mnie. Jest dla mnie wehikułem w mojej wędrówce w przeszłość.

Do takiej wędrówki ta wystawa mnie zaprasza. WNIKNĄĆ W PRZESZŁOŚĆ MIASTA, ABY ZROZUMIEĆ JEGO TERAŹNIEJSZOŚĆ.

Ernst Casirer: „Historia nie jest relacją martwych faktów i wydarzeń. Jest instrumentem naszego samopoznania. Jest narzędziem pozwalającym nam budować nasz ludzki świat”. Powstaje pytanie: jak dochodzimy do samopoznania poprzez historię? Przeszłość warunkuje teraźniejszość, przeszłość tę teraźniejszość buduje, wnika w nią. Poznając to, co było, lepiej rozumiemy to, co jest. Zdobywając wiedzę o tych, którzy byli przed nami i o ich dziełach, zdobywamy wiedzę o nas samych. W Delfickim „Poznaj samego siebie” kryje się wskazówka: „Poznaj swych ojców. Poznaj swe korzenie”.

Przeszłość jest nie tylko darem. Jest zobowiązaniem. Przeszłość z jej dorobkiem jest nam nie tylko „dana”. Jest – „zadana”. To, co otrzymaliśmy, mamy rozwinąć i pomnożyć – dla tych, co przyjdą.

Patrzymy w przeszłość patrząc jednocześnie w przyszłość. Ten sposób patrzenia wpisany jest w przesłanie wystawy: OTO DOROBEK MIASTA I JEGO WIZJA PRZYSZŁOŚCI. Oto miasto, które z perspektywy wizji swej przyszłości kształtuje swą teraźniejszość. Miasto otwarte. Miasto, w którym „mówią wieki”, lecz w którym mówi również nowoczesność. Miasto świata. W bliskiej przyszłości – miasto organizujące EXPO. Miasto z godną tego zadania infrastrukturą. Miasto-gościniec dla miliona przybyszów.

Zarys programu „EXPO 2010” we Wrocławiu jest ostatnim słowem tej wystawy. Wystawy, która ze swą ideą, kompozycją, rozwiązaniami w zakresie operowania światłem, kolorem, przestrzenią i iluzją scenograficzną jest wydarzeniem bez precedensu w polskiej sztuce ekspozycyjnej, a z pewnością również – wydarzeniem w skali międzynarodowej. Wystawy, która jest budzącym podziw uwieńczeniem tysiącletnich dziejów Wrocławia.

Wspomnijmy słowa, które wprowadził do jednego ze swych obrazów Paul Gaugin. „Kim jesteśmy? Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy?” Na te pytania w opisywanej tu wystawie znajdujemy odpowiedź. My? Tak. Na pytania Gaugin’a odpowiadamy w pierwszej osobie liczby mnogiej. Zawieszamy myślenie w kategoriach: „ja”, „ty”, „on”, w kategoriach odrębnych jednostek ludzkich. Myślimy: „my”. Czujemy się wspólnotą, zespoloną przez przestrzeń miasta rodziną.

Patrząc na gigantyczną mapę lotniczą Wrocławia o powierzchni 120 metrów kwadratowych, choć rozpoznaliśmy nasz dom i naszą ulicę, mówimy o całym mieście: oto „nasze tutaj”. Patrząc zaś na wstęgę imion i nazwisk wszystkich mieszkańców Wrocławia, która ogarnia sobą całą wystawę dookoła, mówimy: „to jesteśmy my” i „to jest nasze miasto”.


Wrocław, 6.02.2001


Wystawa „WROCŁAW 2000’ – MOJE MIASTO” eksponowana była (5.06.2000 – 25.09.2000) w Wytwórni Filmów Fabularnych.
Jej głównymi twórcami byli: Michał Jędrzejewski (komisarz generalny), Włodzimierz Dolatowski, Stanisław Lose (generalni projektanci) i Mieczysław Piróg