"Polonia" Pro Polonia


Tekst towarzyszący uroczystemu koncertowi, jaki odbył się w Filharmonii Poznańskiej z okazji 200-lecia powstania Mazurka Dąbrowskiego.

Trzy utwory, które kojarzy z sobą ten szczególny koncert, mają w tytule to samo słowo „Polonia”. Mają tę samą osnowę – melodię Mazurka Dąbrowskiego, błyszczącą w nich jak złota nić. I mają podobną wymowę: Wagner, Elgar i Paderewski kłaniają się wykreślonej z map Polsce i swoim głosem wzmacniają wołanie Polaków o zmartwychwstanie ich ojczyzny.

Najmocniej brzmi w tym tercecie „głos” Paderewskiego. Wagner i Elgar wypowiadają się w symfonicznej miniaturze, Paderewski zaś – w wielkiej symfonii. Przy czym: my odbieramy tę symfonię razem z tym, co jej autor dla odbudowy polskiej państwowości czynił. Mamy świadomość, że rok 1918 wpisałby się w naszą historię zapewne skromniej, gdyby Ignacy Jan Paderewski nie miał tak wybitnej pozycji w ówczesnym świecie i gdyby w chwili, gdy zbliżała się „nasza godzina”, nie spełnił – i to jak znakomicie! – roli ambasadora sprawy polskiej.

Rekonstrukcji państwa nie dokonuje się z dnia na dzień. Potrzebny jest pomyślny splot wydarzeń. Dla nas był nim upadek państw zaborczych. Ale potrzebna jest też pomyślna atmosfera w politycznych salonach, bo to w nich właśnie rozstrzyga się kształt świata. Żyjemy w wieku, w którym o losach wielu decyduje niewielu. Czasem – by wskazać choćby Jałtę - bardzo niewielu. Tak działo się też w Wersalu. Jakże więc ważna była ta sprzyjająca Polsce aura, którą kreował Paderewski wśród polityków, mężów stanu, premierów i prezydentów.

Pod traktatem wersalskim składał swój podpis jako premier Niepodległej Polski, lecz wobec świata uosabiał przede wszystkim polską sztukę. Mówimy: „uosabiał”, bo dzieł tej sztuki, poza nielicznymi wyjątkami, świat przecież nie znał. Tylko muzyka, z jej językiem powszechnie zrozumiałym, dzięki występom naszych artystów i, oczywiście, dzięki ich sławie, mogła przenikać na światowe forum.

Publiczność Paryża, Londynu, Berlina, Nowego Jorku fetuje polskiego wirtuoza – to chwila, w której ojczyźnie wybijającej się na niepodległość musiały rosnąć skrzydła. A cóż powiedzieć o entuzjazmie wobec dzieła polskiego muzyka? Dodajmy: dzieła szczególnego, stworzonego w hołdzie dla tej, która „nie zginęła”.

Czyn zbrojny i czyn artystyczny – powstanie styczniowe i Paderewskiego Symfonia h-moll. Genezę tej symfonii i jej wymowę można zrozumieć tylko w odniesieniu do powstania. Pracę nad nią rozpoczął twórca w roku 1903. Od powstania styczniowego mijało wtedy czterdzieści lat, lecz pamiętano je i przeżywano jakby rozgrywało się „wczoraj”. Jego rocznicami liczono u nas czas. Symfonią h-moll chciał Paderewski wnieść swoje słowo do legendy powstania, chciał dać powstaniu dźwiękowy pomnik. Gloria victis – bohaterom styczniowej insurekcji, a żyjącym w jej cieniu: Sursum corda! Takie było przesłanie symfonii.

Autor objawia je językiem symbolicznym. Nie mówi wprost. Sugeruje, daje do myślenia, apeluje do wyobraźni, do zdolności odczytywania z dźwiękowych obrazów – niewyrażalnych słowem prawd. Dramatyzm jego dzieła wynika z kontrapunktu dwóch motywów. Pierwszy – mroczny, wynurza się z głębi basowych sarusofonów i spaja sobą wszystkie części symfonii. To „motyw przemocy”. Drugi – jasny, pobłyskuje okruchami Mazurka Dąbrowskiego i nadaje ton części finałowej. To „motyw zwycięstwa i nadziei”.

Od ukończenia Symfonii minęło dziewięćdziesiąt lat. Stanowi to oddalenie względnie duże, bo w naszym wieku wszystko dzieje się szybciej niż kiedyś. Dziewięćdziesiąt lat to kilka epok w muzyce! Jak zatem z tego oddalenia prezentuje się dzieło Paderewskiego? Czy wytrzymuje próbę czasu? Czy poza wzniosłą treścią jest w stanie do nas przemawiać także swym artyzmem? Na pewno tak, choć wielu z nas przeszkadzać może wpojone nam przez „znawców” patrzenie „z przymrużeniem oka” na polską twórczość między Chopinem a Szymanowskim. Lecz może trzeba przypomnieć, że muzycy czynni na przełomie wieków tworzyli dzieła nagradzane na zagranicznych konkursach i cenione na wielkich estradach. My zaś, zamiast promować je w wydaniach, nagraniach i mistrzowskich wykonaniach, sami zaszeregowaliśmy je do „drugiej ligi”.

W Symfonii h-moll dał Paderewski dzieło wielkiego formatu. Przy czym: wielkość jest cechą nie tylko monumentalnie zakrojonej formy, także substancji artystycznej. Nowatorstwo? Nie o nie tutaj szło. Nie każdy twórca ma ambicję wyprzedzania historii i wskazywania innym nowych dróg. Paderewski takich ambicji nie miał. Nie mógł mieć. Czyż nie słyszycie, że on przemawia do nas w muzyce jako romantyzmu „późny wnuk”?

W lutym 1909 roku niemiecki dyrygent August Max Fiedler poprowadził prawykonanie Symfonii w Bostonie. Wkrótce potem usłyszał ją Londyn i Paryż. A w Polsce? Z pewnością twórca rad byłby przedstawić Polonię najpierw swym rodakom. Lecz w chwili wzmożenia antypolskich represji w zaborze pruskim i rosyjskim wykonanie dzieła – z takim tytułem i z takim przesłaniem – było nie do pomyślenia. Dopiero w roku 1910 przedstawiono je we Lwowie. W tym samym roku, w którym Paderewski odsłonił w Krakowie podarowany Polsce pomnik bitwy pod Grunwaldem.

Pięć lat później Paderewski organizuje w Londynie Fundusz Pomocy Polsce. Trwa I wojna światowa. Paradoks historii: ból dla narodów Europy, a dla nas nadzieja odrodzenia. Lecz obok nadziei – także ból. Nie mniejszą niż inni płaciliśmy daninę, a przy tym Polak walczył przeciw Polakowi we wrogich sobie frontach.

Związany z Funduszem Pomocy Polsce komitet tworzyły osobistości świata kultury. Był tu Charles Stuart-Wortley, przyjaciel Elgara, kierujący jego finansami. Był i sam Elgar. 13 V 1915 roku odwiedził go nasz znakomity muzyk Emil Młynarski i zwrócił się do niego z prośbą o napisanie poświęconego Polsce dzieła. Miałoby ono zabrzmieć w Queen’s Hall, na koncercie na rzecz Funduszu, który Młynarski właśnie przygotowywał. Czy Elgar, wspierając akcję „przyjaciół Polaków”, mógł odmówić? Młynarski więc, nie czekając na odpowiedź Mistrza, zasugerował formę dzieła - „fantazję na polskie tematy”. I podał kilka melodii z ich nutowym zapisem.

Z cennym pomysłem włączyła się Alice Stuart-Wortley. Wskazała na wstępną frazę z Fantazji Polskiej Paderewskiego. Elgar posłużył się nią chętnie, tym bardziej, że jego utwór w koncercie w Queen’s Hall z Fantazją Paderewskiego miał „sąsiadować”. Ponadto wprowadził dwa inne zarodki dźwiękowe: umiłowaną przez Polaków pieśń Jeszcze Polska nie zginęła i zaśpiew z Nokturnu g-moll op. 37 Fryderyka Chopina. Swój utwór napisał szybko, w dziesięć tygodni. Ujął go w formę preludium symfonicznego i dał mu tytuł „Polonia”.

Prawykonaniem dyrygował Thomas Beecham. Obok dzieła Elgara i Fantazji Paderewskiego przedstawiona została publiczności jeszcze jedna „Polonia” – Symfonia F-dur Emila Młynarskiego. Poświęcona była Szkockiej Orkiestrze Symfonicznej. „Anglicy Polakom, Polacy Anglikom” – taki miał sens ten pamiętny koncert.

Nieopisane było moje podniecenie, kiedy przez Lipsk przechodziły pierwsze oddziały resztek armii polskiej zmierzające do Francji – pisał Ryszard Wagner. Pisał z emfazą, nadużywał wykrzykników, ale pisał szczerze. Żył powstaniem listopadowym. Entuzjazmował się jego zwycięstwami (zdawało mi się, że przez jakiś cud świat został na nowo stworzony!) i odczuwał rozpacz z powodu jego klęsk (świat zawalił się ponownie!). Dla rozbitków powstania, z którymi się spotykał na koncertach Gewandhausu, w zajeździe pod Zieloną Tarczą, czy w domu swego szwagra Brockhausa, był „kimś bliskim”. Podziwiał ich i rozumiał jak mało który cudzoziemiec. Więc i oni traktowali go jak „swojego”.

Był razem z nimi, gdy – w 1832 roku – zebrani w jednej z lipskich restauracji czcili ich wielkie święto – „Trzeci Maj” (zaproszeni byli tylko kierownicy komitetu polskiego i dzięki szczególnym względom miłości – ja). Zamówiona orkiestra bez przerwy grała polskie pieśni. Oni śpiewali je (jedni ze śmiechem, drudzy przez łzy), namiętnie ze sobą dyskutowali, odmieniali przez wszystkie przypadki najświętsze dla nich słowo „Ojczyzna”, i raz po raz wykrzykiwali z entuzjazmem: „Trzeci Maj, Trzeci Maj, daj nam Boże, Trzeci Maj!”

To, co razem z nimi przeżył, utrwalił w „Polonii” – uwerturze pisanej „na gorąco”, w jakimś jednym porywie. Oczywiście, krąży w niej wokół powtarzanych przez nich pieśni: Litwinki Kurpińskiego, Pieśni o Trzecim Maja i Mazurka Dąbrowskiego. Improwizuje. Uskrzydlony – gra improwizując na tym szczególnym instrumencie, jakim jest orkiestra. Nie szukajcie w tym dziele doskonałości, nie patrzcie na nie przez szkiełko mędrca. Jest w tej muzyce „temperatura chwili”. Jest żar, który ma w sobie ktoś, kto ma lat dziewiętnaście, kto szuka dopiero swego głosu w sztuce, lecz przeczuwa, że „wielkie rzeczy ma do powiedzenia”.

Ten utwór jest przede wszystkim gestem. Gestem solidaryzmu wobec pokrzywdzonych. Jest też darem. Darem nadziei. Bo jeśli młody Niemiec śpiewał: Noch ist Polen nicht verloren, to można było wierzyć, że Polska jeszcze nie zginęła.